Na razie próbuję dojść o co tu chodzi, a że czasu mało to i dochodzenie trochę potrwa. Nie bez znaczenia jest też moje wrodzone lenistwo. Gdyby nie zmuszał mnie do tego Onet (swymi kłopotami technicznymi czyniącymi publikowanie tam postów i komentarzy niemal niemożliwym), nie szukał bym nowego miejsca. Moje (na razie jeszcze) miejsce jest po tym adresem :
Jeżeli spodoba mi się tu i to tu zostanę. na razie nie mogę się połapać w jak zamieścić zdjęcie tytułowe, jak stworzyć linkownię i.t.d. Ale może się uda, jeśli nie, będę szukał dalej. A oto próbka moich "wypocin" z tamtego bolga:DIETA CUD
Nie wszyscy chcą uwierzyć w to że chudnę tak szybko. W dwa tygodnie prawie 6 kilogramów. Tak dobre rezultaty warte są opatentowania i grubych pieniędzy. Ale ja mogę się z wami podzielić tym za darmo. Proszę więc czerpcie garściami z mej krynicy wiedzy. Uprzedzam tylko lojalnie że to dieta dla prawdziwych hardcorowców. Jeśli macie silną silną wolę, w odróżnieniu od słabej silnej woli, to możecie spróbować. Jeśli nie straszne Wam życie na ciągłym ssaniu i głodowe zawroty głowy i omamy i woda pita wiadrami, to zapraszam ;o))
Dieta czarTa
Szczególnym masochistom zalecam rozpoczęcie odchudzania od dnia postu. Oczyścicie organizm i mózg przed niezapomnianymi doznaniami. Najlepiej robić to w niedzielę, psując rodzinie przyjemność wspólnego śniadania i obiadu. Patrzą na ciebie z podziwem, lub litością, to już zależy od rodziny. Wodę, wzorem zwierząt, pić można. Minimum 2 litry, oczywiście bez gazu.
Wieczorem wchodzimy na wagę. Nic się nie zmieniło ? Bez przesady, waga na pewno nie wzrosła.
Następny dzień zaczynamy od ważenia. Tu już coś musiało się zmienić. A im więcej wstawaliście w nocy by wydalić wypitą wodę, tym mniej ważycie. To tak na dobry początek. Głodówka poprzedzająca ma tę zaletę że teraz zjecie już wszystko, bez wybrzydzania. Byle COŚ zjeść. A na śniadanko płatki z mlekiem. I nie że jak ptaszek, można zjeść CAŁY talerz. Oczywiście to co jest w talerzu, a nie sam talerz. Płatki takie z "gwarancją" płaskiego brzucha. Raczej bez owoców, bo przeważnie są kandyzowane. A nie po to te wszystkie wyrzeczenia, by jeść ukryty cukier. Mleko pełne, 3,2 %, będzie więcej energii, a przynajmniej tak mi się wydaje. Po takim śniadaniu jest pewne, że po dwóch godzinach zacznie was znowu ssać w żołądku. Ale od czego jest woda !! Kubek, lub dwa, na zalanie go. Drugie śniadanie równie wymyślne. Kubeczek jogurtu naturalnego z ...... płatkami. Można użyć przecież innych płatków, by zmienić smak. Ale żadne tam z miodem, czekoladą czy coś. Kukurydziane, to jest to. Lub otręby, równie dobre i smaczne jak cholera. Po czymś takim jesteście głodni i wkurzeni ? No cóż, znów niezastąpiona woda.
Główne danie dnia to obiad. Tu w zasadzie nie zmieniamy przyzwyczajeń. Chodzi o to słówko w zasadzie (a w zasadzie o dwa słowa). Ale przecież nie będziemy się spierać o nomenklaturę. Mała zmiana jest taka, że zmniejszamy porcję mięsa (jeżeli ktoś je mięso) o 25-50% a porcję ziemniaków o 75%. Ziemniaki dobrze było by zastąpić ryżem. Ilość warzyw (spożywanych zwyczajowo pod postacią surówki) zwiększamy co najmniej dwukrotnie. Jak myślicie co jest wspaniałym dopełnieniem takiej uczty? Oczywiście woda. Ale po posiłku a nie w trakcie.
Tak najedzeni dotrwamy jakoś do podwieczorku. A tu aż trzy dania. Sok, jabłko i jakiś płynny jogurt. Ja piję Actimel (tantiemy za reklamę wysłać proszę na moje konto).
Kolacja to już herbaciano-ziołowe szaleństwo. Kubek wywaru na trawienie, kubek wywaru na spalanie i potrójna dawka melisy (wywar z trzech torebek). Nie dość że napoi to jeszcze uspokoi nerwy związane z ciągłym ssaniem w żołądku. No bo kto zaśnie wk....urzony.
Czasem, gdy waga w ciągu dnia spadnie ponad 1 kilogram (na prawdę zdarzyły się takie dni, ale dla odmiany może też wzrosnąć), można pozwolić sobie na luksus prawdziwej kolacji. Polecam galaretę z drobiu z ogóreczkiem, ale małą porcyjkę , a nie kilogram.
Dla rozładowania stresu zalecam również jeżdżenie na rowerze i wyżywanie się na dzieciach, które jak na złość jedzą bez opamiętania. Robiąc sobie kanapki w piekarniku i podobne frykasy, wypełniające cały dom wstrętnym zapachem pysznego, ale jakże tuczącego jedzenia. Poczekajcie ! Na razie spalacie wszystko co zjecie, ale do czasu. To minie i wy też kiedyś będziecie się odchudzać !!!
I jeszcze wieczorna porcja stresu związana z ważeniem .... wzrosło ? Nie !! Raczej ile zmalało ;o))
P.S.
Gdy wskutek odchudzania, mimo melisy, poszczają nerwy. Ja po cichu podjadam ptasie mleczko, a potem ćwiczę na wiosełkach, lub zażywam innych form aktywności fizycznej.
Mój wynik na dziś rano (po dwóch tygodniach), 5,8 kilograma mniej.
Ja też tą blogosferę dopiero rozpracowuję ... jakoś udało mi się umieścić zdjęcie pod tytułem, ale zabij mnie nie pamiętam jak to zrobiłam, ale pamiętam, że nieźle się napociłam ... i też uciekłam z Onetu ;-)
OdpowiedzUsuńwiem ... musisz wejść w projekt, potem układ i tam w ramce z tytułem masz mały napis edytuj i wyświetli się nowa karta i tam można wstawić fotkę pod tytuł ;-) nie wiem czy coś zaczajasz co napisałam, ale chyba inaczej nie umie :-)
OdpowiedzUsuńzazdroszczę takiego wyniku :) ja jakoś nie mogę wytrwać w postanowieniu dietowym - chyba jakiegoś kuksańca motywacyjnego mi trzeba ;)
OdpowiedzUsuń