piątek, 11 maja 2012

O co tu chodzi ??

Na razie próbuję dojść o co tu chodzi, a że czasu mało to i dochodzenie trochę potrwa. Nie bez znaczenia jest też moje wrodzone lenistwo. Gdyby nie zmuszał mnie do tego Onet (swymi kłopotami technicznymi czyniącymi publikowanie tam postów i komentarzy niemal niemożliwym), nie szukał bym nowego miejsca. Moje (na razie jeszcze) miejsce jest po tym adresem :
Jeżeli spodoba mi się tu i to tu zostanę. na razie nie mogę się połapać w jak zamieścić zdjęcie tytułowe, jak stworzyć linkownię i.t.d. Ale może się uda, jeśli nie, będę szukał dalej. A oto próbka moich "wypocin" z tamtego bolga:

DIETA CUD
 Nie wszyscy chcą uwierzyć w to że chudnę tak szybko. W dwa tygodnie prawie 6 kilogramów. Tak dobre rezultaty warte są opatentowania i grubych pieniędzy. Ale ja mogę się z wami podzielić tym za darmo. Proszę więc czerpcie garściami z mej krynicy wiedzy. Uprzedzam tylko lojalnie że to dieta dla prawdziwych hardcorowców. Jeśli macie silną silną wolę, w odróżnieniu od słabej silnej woli, to możecie spróbować. Jeśli nie straszne Wam życie na ciągłym ssaniu i głodowe zawroty głowy i omamy i woda pita wiadrami, to zapraszam ;o))
Dieta czarTa
Szczególnym masochistom zalecam rozpoczęcie odchudzania od dnia postu. Oczyścicie organizm i mózg przed niezapomnianymi doznaniami. Najlepiej robić to w niedzielę, psując rodzinie przyjemność wspólnego śniadania i obiadu. Patrzą na ciebie z podziwem, lub litością, to już zależy od rodziny. Wodę, wzorem zwierząt, pić można. Minimum 2 litry, oczywiście bez gazu.
Wieczorem wchodzimy na wagę. Nic się nie zmieniło ? Bez przesady, waga na pewno nie wzrosła.
Następny dzień zaczynamy od ważenia. Tu już coś musiało się zmienić. A im więcej wstawaliście w nocy by wydalić wypitą wodę, tym mniej ważycie. To tak na dobry początek. Głodówka poprzedzająca ma tę zaletę że teraz zjecie już wszystko, bez wybrzydzania. Byle COŚ zjeść. A na śniadanko płatki z mlekiem. I nie że jak ptaszek, można zjeść CAŁY talerz. Oczywiście to co jest w talerzu, a nie sam talerz. Płatki takie z "gwarancją" płaskiego brzucha. Raczej bez owoców, bo przeważnie są kandyzowane. A nie po to te wszystkie wyrzeczenia, by jeść ukryty cukier. Mleko pełne, 3,2 %, będzie więcej energii, a przynajmniej tak mi się wydaje. Po takim śniadaniu jest pewne, że po dwóch godzinach zacznie was znowu ssać w żołądku. Ale od czego jest woda !! Kubek, lub dwa, na zalanie go. Drugie śniadanie równie wymyślne. Kubeczek jogurtu naturalnego z ...... płatkami. Można użyć przecież innych płatków, by zmienić smak. Ale żadne tam z miodem, czekoladą czy coś. Kukurydziane, to jest to. Lub otręby, równie dobre i smaczne jak cholera. Po czymś takim jesteście głodni i wkurzeni ? No cóż, znów niezastąpiona woda.
Główne danie dnia to obiad. Tu w zasadzie nie zmieniamy przyzwyczajeń. Chodzi o to słówko w zasadzie (a w zasadzie o dwa słowa). Ale przecież nie będziemy się spierać o nomenklaturę. Mała zmiana jest taka, że zmniejszamy porcję mięsa (jeżeli ktoś je mięso) o 25-50% a porcję ziemniaków o 75%. Ziemniaki dobrze było by zastąpić ryżem. Ilość warzyw (spożywanych zwyczajowo pod postacią surówki) zwiększamy co najmniej dwukrotnie. Jak myślicie co jest wspaniałym dopełnieniem takiej uczty? Oczywiście woda. Ale po posiłku a nie w trakcie.
Tak najedzeni dotrwamy jakoś do podwieczorku. A tu aż trzy dania. Sok, jabłko i jakiś płynny jogurt. Ja piję Actimel (tantiemy za reklamę wysłać proszę na moje konto).
Kolacja to już herbaciano-ziołowe szaleństwo. Kubek wywaru na trawienie, kubek wywaru na spalanie i potrójna dawka melisy (wywar z trzech torebek). Nie dość że napoi to jeszcze uspokoi nerwy związane z ciągłym ssaniem w żołądku. No bo kto zaśnie wk....urzony.
Czasem, gdy waga w ciągu dnia spadnie ponad 1 kilogram (na prawdę zdarzyły się takie dni, ale dla odmiany może też wzrosnąć), można pozwolić sobie na luksus prawdziwej kolacji. Polecam galaretę z drobiu z ogóreczkiem, ale małą porcyjkę , a nie kilogram.
Dla rozładowania stresu zalecam również jeżdżenie na rowerze i wyżywanie się na dzieciach, które jak na złość jedzą bez opamiętania. Robiąc sobie kanapki w piekarniku i podobne frykasy, wypełniające cały dom wstrętnym zapachem pysznego, ale jakże tuczącego jedzenia. Poczekajcie ! Na razie spalacie wszystko co zjecie, ale do czasu. To minie i wy też kiedyś będziecie się odchudzać !!!
I jeszcze wieczorna porcja stresu związana z ważeniem .... wzrosło ? Nie !! Raczej ile zmalało ;o))
P.S.
Gdy wskutek odchudzania, mimo melisy, poszczają nerwy. Ja po cichu podjadam ptasie mleczko, a potem ćwiczę na wiosełkach, lub zażywam innych form aktywności fizycznej.
Mój wynik na dziś rano (po dwóch tygodniach),  5,8 kilograma mniej.

3 komentarze:

  1. Ja też tą blogosferę dopiero rozpracowuję ... jakoś udało mi się umieścić zdjęcie pod tytułem, ale zabij mnie nie pamiętam jak to zrobiłam, ale pamiętam, że nieźle się napociłam ... i też uciekłam z Onetu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. wiem ... musisz wejść w projekt, potem układ i tam w ramce z tytułem masz mały napis edytuj i wyświetli się nowa karta i tam można wstawić fotkę pod tytuł ;-) nie wiem czy coś zaczajasz co napisałam, ale chyba inaczej nie umie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. zazdroszczę takiego wyniku :) ja jakoś nie mogę wytrwać w postanowieniu dietowym - chyba jakiegoś kuksańca motywacyjnego mi trzeba ;)

    OdpowiedzUsuń