piątek, 30 stycznia 2015

Koncert: Inhalators, Sexbomba, The Vibrators - Białystok, Fama, 25.01.2015

Koncert
     Do miasta na jeden koncert przyjechała legenda. Zaczynali z Sex Pistols i The Clash, występując (zapewne) czasem na jednej scenie. Miej znani, ale dzisiaj już kultowi The Vibrators (Wibratory). Trzeba iść, nie ma że to tamto. Zebrałem się więc w sobie i przełamując naturalną niechęć do wychodzenia z domu w niedzielny wieczór, wyszedłem. Mogłem przecież spędzić czas w dużo bardziej interesujący sposób, śledząc z napiętym zainteresowaniem na pograniczu ekstatycznej ekscytacji, pełen intelektualnych gniotów serialowo-filmowych i kabaretowych katastrof powtarzanych aż do mdłości, program telewizyjny. Zwalczyłem z trudem tę pokusę i poszedłem, uprzednio wyszedłszy z domu, na to wydarzenie. Oprócz Wibratorów miały zagrać Inhalatory (Inhalators z Chotomowa) i Bardzo Atrakcyjna Kobieta w Erotycznie Wyzywający Sposób - B.A.K. w E.W.S. czyli po prostu warszawska (też już chyba kultowa) Sexbomba. "Do widzenia, wrócę .... nie wiem kiedy, ale z pewnością późno", drzwi, schody, garaż, samochód, pisk opon, "szaleńcza" jazda przez miasto, parking i już byłem pod klubem. Szybka lustracja stojących na parkingu samochodów .... uffff, nikogo znajomego. Rzut oka przez przeszklone drzwi do środka. Pierwsza znajoma, ale przyjaźnie kojarząca się twarz, w dwóch słowach .... jest dobrze. Okej, jeśli jest dobrze, wchodzę.
     Jest ciepło, jest sporo ludzi a w kącie holu stoisko z gadżetami. Idę, bo jestem przy kasie, może coś kupię. Są płyty i koszulki i nalepki i wszywki i znaczki i czapeczki Wibratorów i Sexbomby. Czarna koszulka Wibratorów z trupią czaszką, uśmiecha się jej wizerunkiem do mnie. Wiem, już wiem, za chwilę będę ją miał. Przy stoliku dwóch panów punków, wyglądających na nietutejszych, nie polskich. "Do You Speak polish?", zagajam uprzejmie, by nawiązać pierwszy kontakt .... robią zdziwione miny, chyba nie słyszą, albo nie rozumieją. Może Anglicy, bo oni nie rozumieją "normalnego" angielskiego. Siląc się na londyński akcent (czyli gorący kartofel w ustach) pytam raz jeszcze : "dujauespiczaupoeulich" ...... Zna się te języki .... zrozumieli (jeden z nich) i słyszę "No, no". Płynnie przechodzę więc na angielski. Mógłbym przytoczyć cały błyskotliwy dialog który doprowadził do zakupu pierwszej płyty Wibratorów i wspomnianej już koszulki, ale po co? Ważny jest efekt i kieszeń lżejsza o 100 złotych. Płyta do samochodu, koszulka na tors i dalej w "tłum". Tłum w cudzysłowie, bo go tam nie było. Było sporo osób, jak na punkową imprezę w Białymstoku, ale przecież to nie tłum. Wchodzę więc w tą niegęstą gęstwę ludzką i już widzę pierwszy rezultat bardzo udanego zakupu, uśmiechnięte twarze patrzące na moją koszulkę i uniesione w górę kciuki młodzieży (wszyscy tam obecni byli dla mnie młodzieżą, choć wiekowo dość zróżnicowani). Tylko czy to na skutek samej koszulki, czy zestawienia tej koszulki i siwego łba? Ale czy to ważne? Oni się uśmiechają, budzę więc sympatię a to przecież lepsze od antypatii. Ja też ich wszystkich lubię, choć jedynymi osobami wyglądającymi na punków są artyści, a i to nie wszyscy. Ryknęły głośniki, odskakuję więc od sceny, młodzież przemieszcza się w kierunku przeciwnym .... zaczyna się koncert.
     Pierwsze ryknęły mocą swych gitar Inhalatory, dość młoda grupa z Chotomowa. Zagrali głośno, równo i .... poprawnie. Iskra szaleństwa znalazła wyraz w ciemnych okularach wokalisty lub ich braku. Parę kowerów (m.in. Sex Pistols) z mniej lub bardziej udanymi polskimi tekstami. Mnie zabrakło punkowego luzo-szaleństwa. Poza tym, słuchając tekstów,  odniosłem wrażenie że panowie nie lubią lub boją się kobiet. Muzycznie dobry występ, emocjonalnie pozostawili we mnie niedosyt. Z występu zapamiętam wesołą i punkową wersję Portu Krzysztofa Klenczona I Trzech Koron:



     Emocjonalnego niedosytu nie pozostawiła za to Sexbomba. Był i dialog Roberta z publicznością i wspólne chóralne śpiewy i emocjonalne zaangażowanie muzyków i wokalisty i skórzana ramoneska (ja byłem bez) i luz i pozdrowienia dla starych załogantów i "Mariola" na koniec występu i wszystko czego oczekiwałem po tej Wystrzałowej Erotycznie Pani. Pełna satysfakcja. Po koncercie parę słów zamienionych z Robertem (wokalistą), który też wyłowił z tłumu mą siwiejącą czuprynę i tors w Vibratorach. Krótko o pierwszej ich płycie i wieku fanów i o nas jeszcze żyjących, potem znajomość potwierdzona na facebooku. Do następnego razu !


Sexbomba w Famie
(zdjęcie ze strony zespołu na facebooku, zrobione przez Krzysztofa Pietrzaka
     W końcu przyszedł czas na clou programu, Vbratory (The Vibrators). Kapela legenda. zaczynali swą drogę obok Sex Pistols czy The Clash, ale nie zdobyli takiej międzynarodowej sławy. Ich pierwsza płyta zaliczana jest do 50 najlepszych płyt punkrockowych w historii. Z niepokojem obserwowałem gitarzystę (członków zespołu jakoś nie było trudno odróżnić od pozostałych "szarych" uczestników koncertu), który nie oszczędzał się wcale we wlewaniu w siebie naszego polskiego piwa. Gdy rozpoczęli koncert, po pierwszym numerze padło wiosło. Widać było że gitarzysta nie bardzo sobie radzi z wtyczkami i precyzyjnym trafianiem nimi do gniazd. Ale od czego koledzy i obsługa koncertu. Po paru minutach wzmacniacz zarzęził jak wcześniej i można było grać dalej. Chwiejność nóg i częściowy brak koordynacji ruchowej, połączony z trudnością ze słownym wyrażaniem swych myśli, nie przeszkodził naszemu gitarzyście w graniu. Trudno mówić o precyzji ale spontaniczność była pełna, połączona z całkowitym oddaniem się graniu i przeżywaniu granego materiału. Ja, i mówię to całkiem szczerze, patrzyłem z przyjemnością bo tego przecież oczekiwałem. Perkusyjne galopady i śpiewający perkusista. Młodszy i cały wytatuowany basista i wokalista w jednym. I nasz całkiem luźny gitarzysta, też udzielający się wokalnie. Wszystko tu było na swoim miejscu, wszystko grało i czułem że to ich żywioł i życie a nie kolejny koncert do zagrania.



     Publiczność i jej reakcje to osobny rozdział. Było pogo, bo to przecież punkowy rytuał. Nie wszyscy w nie ruszyli, ja też stałem obok gibiąc się jedynie na boki i podskakując od czasu do czasu dla rozładowania emocji. Mam oczy, więc patrzyłem i wypatrywałem. Na początku pod sceną pogowała młodsza część publiki. Zaczęło się dziać, gdy do akcji ruszyli rozochoceni muzyką i podnoszącymi nastrój napitkami, weterani. Pogo nie jest grzecznym i spokojnym tańcem. Chwilami, dla niewtajemniczonych wygląda jak bójka, ale gdy ktoś padnie, wszyscy pomagają mu wstać. Przewidywalnie było do chwili gdy pod sceną pojawiła się "zielona koszulka". Zauważyłem go gdy nagle w środku pogującej grupy zakręcił się jakiś młyn i kilka osób równocześnie upadło na ziemię. Z boków wyciągnęły się pomocne ręce i po chwili taniec trwał dalej, ale ja zaciekawiony, zacząłem się przyglądać, co wywołało ten zbiorowy upadek. I wypatrzyłem ..... była to "zielona koszulka". Zamknięte oczy, wysunięta do przodu pierś, podniesiona wysoko broda, wijące się jak węże (lub cepy) ręce, odpychające każde pojawiające się w ich zasięgu "obce" ciało i słuszna masa, to była przyczyna. Co chwilę ktoś odbijał się od niego jak od ściany i wypadał z kręgu tańczących, lub zaliczał podłogę. "Zielona koszulka" natychmiast pomagał wstać i znowu odpychał (ale już lżej). Chwilami znikał dla zaczerpnięcia oddechu, a jego ponowne pojawienie się sygnalizowały padające "ofiary". A to wpadł pod scenę i pociągnął za sobą stojących tam i robiących head-banging ludzi, a to wpadł z rozłożonymi ramionami w grupę kładąc ją pokotem, ale zawsze pomagał podnieść się leżącym. Czekałem kiedy będzie dym. No i trafił na jednego który nie wytrzymał nerwowo takiej punkowej zabawy (nota bene bardzo dobrego tatuażystę, który robił mi wilka). Krótka szamotanina, parę nietrafionych uderzeń, trochę machania rękoma i już cały łańcuszek oddzielił przeciwników a potem sznur kilku osób wyprowadził "zielonego" na zewnątrz.
Bijatyka na zewnątrz, koniec koncertu dla "zielonego"? Nic bardziej mylnego. Po kilku minutach całe towarzystwo wróciło i zabawa trwała nadal a "zielony" nadal fruwał jak samolot, no może trochę lżej traktując innych jej uczestników.
     Wieczór był dla nie bardzo udany. Poczułem się znowu jakbym miał naście lat, choć wejście w pogo to już zbyt wielkie wyzwanie. Wiedziałem czego oczekuję po tym koncercie i właśnie to otrzymałem. Dziękuję I Inhalatorom i Sexbombie i przede wszystkim The Vibrators za wspaniały wieczór, pełen emocjonalnych dreszczy i wzruszeń. Do zobaczenia następnym razem, bo nawet z domu spokojnej starości ucieknę na taki koncert.

*****
Raporty z muzycznych przesłuchań
czyli co w mych odtwarzaczach piszczy

Muzycznym motywem przewodnim tygodnia była pierwsza płyta Wibratorów. Towarzyszyła mi wszędzie, więc jest poza wszelkimi kategoriami, a raczej we wszystkich naraz:

Muzyka spod igły
     I znowu miała być czarna, a jest ..... o dziwnym kolorze szaro-buro-złoto-brązowym. Mam kłopot z odcieniami kolorów .... A płyta to Joy Division "Closer" na winylu. Nic nie napiszę bo dla mnie to jedna z płyt wszech czasów. Taki cold wave pięknie ziębi me serce i nie mam go dość po tylu latach .... 
     Na winylach obecnie  kupuję tylko płyty które mają dla mnie status kultowych. Ta taka jest (poprzednia też była) i kolejna na liście płyt wszech czasów. Wspaniały przykład ciężkiego i progresywnego grania, najbardziej rockowa płyta King Crimson .... a co utwór to dreszcze emocji. King Crimson i "Red" .....  zawiera numer który będzie ze mną zawsze i wszędzie i musi grać też tam po drugiej stronie ......
Upadły anioł .....
..... i wszystkie inne z tej płyty ..........
     Po tych dźwiękowych rozkoszach, wracam do przyjemnych polskich dźwięków. Ze starego winyla kolejna płyta polskiego prekursora jazz-rocka, czyli Laboratorium. Rok 1977 "Diver" :
I gdzieś po latach w Chicago .....
     Stare, polskie i chyba dobre. Piszę chyba, bo przecież nie ma we mnie obiektywnego podejścia do tej płyty. Kiedyś słuchana do zarżnięcia, potem znielubiona teraz wracam z sentymentem. Kawał historii polskiego rocka i kilka wielkich przebojów .... Perfect z pierwszej, "białej" płyty (stary oryginał z 1981 roku) ....
MOJE trzy ulubione nagrania (żadnych Ewek i takich tam bo przecież przebojów było więcej ;))
Perfect - Obracam w palcach złoty pieniądz
Perfect - Bla, bla, bla
Perfect - Chcemy być sobą
     Z kącika kącika czarnego winyla wyszedłem muzyką klasyczną. Jak pewnie pamiętasz ;) śpiewałem kiedyś w chórach i do dziś lubię słuchać chóralnego śpiewu (mam sporo płyt). Tym razem F.Liszt i Missa Choralis z płyty radzieckiej Melodii. Są ładne fragmenty ;) ....
F.Liszt - Missa Choralis

Muzyka łazienkowa
czyli słuchana w łazience przez wszystkich męskich członków rodziny
np. przy goleniu ;)
     Muzyka trochę za szybka do ćwiczeń, ale dająca duży zastrzyk adrenaliny. Korn "Korn" z 1994 roku. Ten bas tak miło mnie łechce ....
Korn - Blind
Korn - Clown
Korn - Lies
     I nie wiem czy sąsiedzi nie zatykali uszu gdy wchodziłem do łazienki, ja je otwierałem szeroko ! Jak ja lubię takie łojenie z takim wrzaskliwym wokalem ..... a jest to punk .... ale hardcore. Na tej płycie zawsze te dwa nagrania :
Gallows - Kill The Rhythm
A przy tym trudno mi wysiedzieć spokojnie .... więc skaczę i ....
Gallows - In The Belly Of A Shark


Muzyka codzienna
     W odtwarzaczu polska płyta, zespół Sofa to polska z Torunia grupa wykonująca muzykę z pogranicza hip-hopu, soulu, funku, jazzu i R&B. Trochę na początku kręciłem nosem, ale przekonała mnie do swych bitów i jazzowych nastrojów. Płyta "Many Stylez" z 2006 roku:
     Trochę progresywnego rocka z polski ... Debiutancka płyta zespołu Space Avenue "Voices From The Other Worlds" z 2006 roku. Nie znalazłem informacji o następnych płytach, choć zespół zapowiadał się nieźle. Trochę stylistycznego bałaganu, trochę słabej angielszczyzny trochę słabego dźwięku ale w sumie całkiem udany debiut. Najciekawszy, końcowy numer na płycie:
Space Avenue - The Odyssey
     Kłusem z bluesem biec przez życie .... czasem potrafię. Genialna klasyka czarnego (jak noc) bluesa "Howlin' Wolf London Sessions" (1970) brzmi świetnie po tylu latach, ale to trzeba mieć taki głos i gitarę .....
Howlin' Wolf - Wang Dang Doodle
Howlin' Wolf - The Red Rooster
Howlin' Wolf - Worried About My Baby
     Nadal z bluesem i w gwiezdnej konstelacji super nowych. John Lee Hooker "Mr. Lucky" z 1991 roku. raczej nie lubię płyt nagrywanych z gwiazdami, ale tu nie potrafiły zdominować płyty. John Lee Hooker, to zawsze on a ""świecidełka" świecą raczej (jeżeli w ogóle) światłem odbitym. Nie będę wymieniał kto grał z Johnem na płycie, bo pewnie każdy chciałby z nim zagrać. Ciekawostką jest to, że wymieniony jest Keith Richards, a nie znalazłem go w żadnym ze składów w nagranych utworach ....
John Lee Hooker - Highway 13
John Lee Hooker - This Is Hip

Do klika za tydzień !!

8 komentarzy:

  1. Czułam że Vibratory wprawią mnie w dobry nastrój :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ach żeby wszyscy dziennikarze pisali takie teksty jak Ty ,
    to żadna prasa by nie padła...
    Świetnie opisałeś koncert...
    Przeczytałam bardzo dokłądnie i aż żal było że się skończył... :-)))
    Opis koncertu skończył :-))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ...... ja żałowałem że koncert się skończył, ale zostało bardzo emocjonalne wspomnienie i płyta i koszulka :)

      Usuń
  3. I to jest to! Świeże spojrzenie krytyka-amatora. Bez zadęć...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo ja przecież jeszcze świeży i młody jestem ;)

      Usuń
  4. Koncertu zazdroszczę. Bez względu na dyspozycję kogokolwiek. Dla mnie koncert to zawsze atmosfera.
    I wciąż tajemnicą pozostaje dla mnie Twój wybór muzyki łazienkowej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Często jest to zupełny przypadek, bo słucham tego co synowie zostawili w odtwarzaczu. Moje są punki i "starocie".

      Usuń