Znudzony już trochę rockową sceną i jej schematyzmem wciąż szukam nowych inspiracji. Wiek i postępująca "degradacja" zmysłów czyni swoje, więc bodźce, by były odczuwalne, muszą być coraz silniejsze. Nie mówię, że nie interesują mnie inne gatunki muzyki, co widać w kąciku "Raporty z przesłuchań", ale w zależności od nastroju i oczekiwanych emocji, sięgam po płytę, która mi tych emocji dostarczy. The Dillinger Escape Plan jest taką hybrydą, która jest w stanie, w jednej pigułce zaspokoić większość moich, zarówno zmysłowych jak i intelektualnych oczekiwań. Jest i melodia, zdarza się delikatność, jest szaleństwo i muzyczna brutalność, jest intelektualny niepokój i nieoczywistość pulsu w postaci skomplikowanych, niemal matematycznych zmian rytmu (stąd też nazwa gatunku mathcore), jest doskonały wokal, porywający w krzyku, czarujący w spokojnych fragmentach, są jazzujące harmonie, jest hardcorowy pazur. Dziękuję Szymonowi z Winylowni, że kiedyś polecił mi ten zespół. Usłyszałem i wsiąkłem bez żadnych hamulców. Efektem tej nowej miłości jest cała dyskografia na winylach i trzy ostatnie płyty na CD (do samochodu). Jak więc mogłem przegapić ich koncert w Polsce? Tym bardziej, że była to ostatnia okazja do zobaczenia ich na żywo. Zespół postanowił zakończyć działalność i jeszcze przed tą trasą zapowiadał ją jako pożegnalną. Późniejsze wydarzenia pokazały, że koncert w Stodole, być może był w ogóle ostatnim występem grupy. Postanowiłem jechać własnym samochodem, pomimo obaw o warunki drogowe i była to bardzo dobra decyzja. Odkręcony na maksimum samochodowy odtwarzacz aż się rozgrzał od dwóch ("Option Paralysys" i "One Of Us Is The Killer") płyt Dillingera, a ja dobrze przygotowałem swe zmysły na to co je czeka. Nawet nie zauważyłem kiedy dojechałem do Warszawy śpiewając lub krzycząc wraz z Gregiem. W stolicy trochę się pogubiłem i zwróciłem się jednak po pomoc (czego nie lubię) do samochodowej nawigacji, co pozwoliło mi wrócić na właściwy szlak. Kolejka do wejścia, przeszukanie przez ochronę i ... byłem wewnątrz Stodoły. Jeszcze tylko zakup koszulki Dillingera, ostatniej płyty na CD (winyl "Dissociation" już jest w kolekcji) i byłem gotowy. Na miejscu spotkałem, wzmiankowanego już, Szymona z Winylowni z kolegami i koleżanką i ta silna ekipa razem rozgrzewała się przed koncertem (tylko słownie, tylko słownie ... takie czasy :) ) ... porównywaliśmy swoje koszulki ... słuchaliśmy Genesis i innych popularnych "tanecznych" zespołów (taką muzykę serwował klub przed występem). Potem zgasły światła i na scenę wyszedł ... Shining. Norweski zespół który powstał w 1999 roku jako akustyczny kwartet jazzowy. Prze te kilkanaście lat istnienia i grania, oddalił się mocno od jazzu, prezentując rockową awangardę będącą mieszanką rocka progresywnego, jazz-rocka, post-rocka, rocka alternatywnego, indie rocka, noise rocka czy muzyka elektronicznej (te wszystkie określenia znalazłem w Wikipedii, sam przecież tego nie wymyśliłem, bo nie jestem zbyt mocny w szufladkowaniu muzyki). W 2010 roku zasłynęli coverem utworu King Crimson "21st Century Schizoid Man". Występ na prawdę dobry (nie piszę świetny, bo to określenie zostawiam dla Dillingera), który doprowadził do zakupu po koncercie, trzech płyt (2 CD i winyl) i koszulki z napisem "International Blackjazz Society", promującej ostatnią płytę.
Poniżej krótki montaż z występu Dillingera znaleziony w necie:
I skok Grega z galerii :
Potem pozostał już tylko nocny powrót do domu, samochodem wypełnionym dźwiękami Dillingera i Shining z zakupionych płyt. Emocje buzują we mnie do dziś, a pisk w uszach ucichł po 24 godzinach :)
Szalony saksofon Shining
Publiczność szaleje, a chłodne oko ochroniarza czujnie ją lustruje
Potem okazało się skąd ta czujność ... była bardzo pomocna
Shining, po tym koncercie jeden z moich ulubionych zespołów
Po czterdziestominutowym występie Shining publiczność zamarła w oczekiwaniu na główną atrakcję wieczoru, The Dillinger Escape Plan. Gdy wyszli na scenę , od pierwszych taktów wgnietli widownię w ziemię, ale jej nie obezwładnili. Był młyn pod sceną, było skandowanie, wspólne śpiewanie, niekontrolowane tańce, skoki, headbanging, każdy robił to do czego popychały go rozbudzone emocje. Wcale się nie dziwię, że redakcja tygodnika New Musical Express określiła The Dillinger Escape Plan "najbardziej niebezpieczną grupą", a magazyn Kerrang! uznał za "najlepszy zespół koncertowy na naszej planecie. Po tym koncercie podzielam tę opinię. Zespół jest bardzo żywiołowy, wokalista, Greg Puciato to urodzony frontman i showman mający doskonały kontakt z publicznością, potrafiący porwać ją w pełen emocji świat muzyki zespołu, pozostali członkowie dzielnie mu asystowali w tej trudnej misji, pot lał się strumieniami a oczom trudno było nadążyć za przemieszczającymi się w podskokach i "wygibasach" muzykami wywijającymi instrumentami jak bojowym orężem. Pomimo potężnej mocy dźwięku nie odczuwałem znużenia. Raz, ze względu na emocje, dwa, ze względu na duże zróżnicowanie muzyki, która nie jest tylko dzikim, matematycznie podzielonym na takty hałasem. Dobrze określił to w jednym z wywiadów gitarzysta Ben Weinman mówiąc o płycie "Ire Works" (2007): "Od zawsze najważniejsza była dla nas swoboda wyrazu, możliwość pójścia w dowolnymi kierunku. Myślę też, że na tym albumie udało nam się w końcu określić nasz styl od początku do końca. Z tak zróżnicowaną muzyką czujemy się najlepiej. Są tu utwory niewiarygodnie szybkie, ale i zupełnie inne. Jesteśmy z tego bardzo dumni. Ta różnorodność to klucz do zrozumienia tego, co robimy" ... i ja to rozumiem. Popisowy numer Grega, czyli skok z galerii na wyciągnięte ręce fanów (moje też tam były) też się odbył (Greg nie przerwał śpiewania), a pomocne ręce widowni zaniosły go z powrotem na scenę. W trakcie koncertu zrozumiałem też skąd ta czujność wpatrzonego w publikę krzepkiego ochroniarza. Odbierał on, przenosząc nad barierką, płynących na rękach widowni w stronę sceny fanów i fanki, wypuszczając ich potem ze swych objęć z powrotem w wypełnioną dźwiękiem przestrzeń Stodoły. Bezpieczne i miłe ...
Ten koncert na długo pozostanie w mej pamięci jako najlepszy, pod względem emocjonalnym i (chyba) muzycznym, koncert na jakim dotychczas byłem. O stronie muzycznej piszę chyba, bo jednak emocje skutecznie zagłuszyły muzyczną analityczność, co nie zmienia mego zachwytu. Poniżej kilka zdjęć zrobionych komórką, zatem jakość wątpliwa i ze względu na sprzęt i ze względu na fotografa.
Ten koncert na długo pozostanie w mej pamięci jako najlepszy, pod względem emocjonalnym i (chyba) muzycznym, koncert na jakim dotychczas byłem. O stronie muzycznej piszę chyba, bo jednak emocje skutecznie zagłuszyły muzyczną analityczność, co nie zmienia mego zachwytu. Poniżej kilka zdjęć zrobionych komórką, zatem jakość wątpliwa i ze względu na sprzęt i ze względu na fotografa.
Poniżej krótki montaż z występu Dillingera znaleziony w necie:
I skok Grega z galerii :
Potem pozostał już tylko nocny powrót do domu, samochodem wypełnionym dźwiękami Dillingera i Shining z zakupionych płyt. Emocje buzują we mnie do dziś, a pisk w uszach ucichł po 24 godzinach :)
*****
Bieżący komentarz
Nowy
kącik w którym czasem krótko skomentuję to, co dzieje się wokół, nie
pozostając obojętnym politycznie, za co z góry przepraszam ... albo i
nie ...
Wypadek pani Premier ... Dobry przykład na metody działania władzy gdy zachodzi niewygodne dla niej zdarzenie. Już po wypadku padła opinia o winie kierowcy seicento. Po wypowiedziach obrońcy, a każdemu przecież przysługuje prawo do obrony, tym bardziej, że jest to sprawa karna zagrożona wyrokiem trzech lat więzienia, padają następne opinie o działaniach antyrządowych. Czy to tylko niezrozumienie istoty działań obrońcy? Czy po tak wygłaszanych opiniach, dziwnym jest, że nie zgłaszają się na świadków kierowcy którzy stali za ty nieszczęsnym seicento? Na tym przykładzie można jasno zrozumieć sens istnienia trzeciej niezależnej władzy, władzy sądowniczej, która może rozstrzygnąć o winie, niezależnie od opinii środowisk rządowych, wolnej od nacisków Ministra Sprawiedliwości czy szefa MON lub MSWiA. W sprawie wypadku szefa MON, nadal oficjalnie nie wiadomo kto kierował samochodem, ani kto zawinił.
*****
Raporty z przesłuchań
czyli co w mych odtwarzaczach piszczy
*
Muzyka spod igły
czyli winylowy kąt
Debiutancki album Eelsa, czyli Marka Olivera Everetta z 1996 roku. Płyta nagrana jeszcze przed wszystkimi nieszczęściami które spotkały jego rodzinę. Przyjemny w odbiorze, alternatywny rock.
Piąta w dyskografii i ostatnia którą cenię w całości, płyta Budgie "Bandolier" z 1975 roku. Płyta trochę różniąca się stylistycznie od poprzednich, motoryczna sekcja i heavymetalowe brzmienie, ale jak zwykle z piękną balladą. Na następnych płytach było już tylko gorzej ...
Budgie - Breaking All The House Rules
Budgie - Slipaway
Budgie - Napoleon Bona-Part One&Two
Jedna z najlepszych i płyt w historii polskiego rocka. Można tę płytę uznać za przełom, muzyka alternatywna znalazła uznanie nawet wśród szerszej publiczności, ale to niewątpliwie zasługa osobowości i wrażliwości lidera. Jedyna płyta Klausa Mitffocha "Klaus Mitffoch" z 1985 roku. Świetna !!!
Klaus Mitffoch - O głowie
Klaus Mitffoch - Wiązanka pieśni bojowych
Klaus Mitffoch - Strzeż się tych miejsc
Na talerzu Abaddon "Wet za wet", polski punk nagrany w Jugosławii, wydany we Francji w 1986 roku. Reedycja winylowa z 2012 roku. W nazwie anioł zagłady lub miejsce pobytu zmarłych, pozbawionych wszelkiej radości istnienia i życia. W treści, bunt przeciwko ówczesnej rzeczywistości, do którego "miejsce pobytu zmarłych, pozbawionych wszelkiej radości istnienia i życia" pasowało jak ulał.
Abaddon - Kto?
Abaddon - Wet za wet
Abaddon - Rewolucja
Muzyka codzienna
*
zazwyczaj samochodowa
czasem przed snem CD-kowa
Czego słuchałem jadąc samotnie na koncert Dillingera, czym eksplodowały głośniki grożąc zerwaniem membran z powodu natężenia dźwięku? The Dillinger Escape Plan !!!Dwie płyty grane w kółko "Option Paralysys":
The Dillinger Escape Plan - Farewell, Mona Lisa
The Dillinger Escape Plan - Gold Teeth On A Burn
i "One Of Us Is The Killer"
The Dillinger Escape Plan - Nothing's Funny
The Dillinger Escape Plan - Paranoia Shields
Grane w kółko, bo tylko te płyty miałem na CD-kach, cała dyskografia na winylach. Ale na koncercie kupiłem ostatnią płytę na CD (bo na winylu mam już od "dawna"). Nocna jazda powrotna to Dillinger i również zakupione na koncercie, płyty norweskiego Shining.
The Dillinger Escape Plan "Dissociation":
The Dillinger Escape Plan - Limerent Death
The Dillinger Escape Plan - Symptom Of Terminal Illness
O norweskim Shining (nie mylić ze szwedzkim, blackmetalowym Shining) pisałem już w tekście opisu koncertu, więc teraz tylko muzyka. Dwie płyty:
"Blackjazz" z 2010 roku
Shining - The Madness and the Damage Done
doskonała wersja Crimzonowskiego "21st century ...."
Shining -21st Century Shizoid Man
i "One One One" z 2013.
Shining - I Won't Forget
Shining - The One Inside
Muzyka łazienkowa
Co chwilę, wraca na chwilę, bo Cobra ożyła :)
Cobra przemówiła powiewem bliskiego wschodu. Rabih Abou-Khalil "Al_Jadida" z 1991 roku. Libańczyk, wirtuoz oud, instrumentu będącego przodkiem gitary, urodzony w Bejrucie, wychowany w duchu tolerancji i otwartości na inne kultury, dzisiaj daje nam doskonały przykład jak dobre efekty daje mieszanka jazzowej kultury zachodu z tradycją bliskiego wschodu.Zapytany o stosunek do padających z ust konserwatystów zarzutów co do
jego nowatorskiego podejścia do bliskowschodnich tradycji muzycznych,
odpowiedział ostro: „uważam, że nie ma czegoś takiego jak tradycja. Co
jest tradycyjne dzisiaj, wczoraj było rewolucyjne. Kiedy cokolwiek
studiujesz i twoja pamięć cofa się dalej niż o jedno pokolenie, widzisz
że nic nie było zbudowane w taki sam sposób. Wszystko się zmienia. Zatem
myślenie, że trzeba trzymać się czegoś kurczowo, dusi i zabija zamiast
sprzyjać rozwojowi”Rabih Abou Khalil ♠ Al Jadida
Do klika za tydzień :)
czarT
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz